Stawiając monumentalny pomnik w blasku czynów
Żniwiarz wypalający do cła całą puentę
Budzi do życia małe, przebijające, stwardniałe odzienie
Którego twardość i kruchość wyznacza też taśmę
Mrokiem okrywając horyzont bliskości
Światło tlące się lekko, tlen już się wypala
Rozrzuca swe iskry przebudzenia nowego
Obdarowując jeziorami, morzami, oceanami
Wkraczając do niegdyś dzisiejszego dnia
Przenosząc się w przyszłość nieistniejacą
Zawracam swój tor i swój zamek
Przechodzi jak prąd, zostawiając smutek
Przechodząc przez pasmo wciąż przecinające
Nieznana ludzkości, o jasnym kształcie
Wciąż wkracza w ten okrąg stworzony ze stali
I jakoś potrafi tym ogniem rozgrzać
Jedwabiem nos smyrając nieznośnie
Tworząc wyrzuty z wnętrza twojego
Ty wciąż jej rzucasz latarnie na drogę
Oświetlając ścieżkę z ułożonych trupów
Biegnąc jak szaleni, wiatr łapiący w garście
Wnosząc się ponad bezdenną przepaść
Tego słońca nie chwytaj w tym locie
Samotnie i chętnie obadać chcesz trwogę
Nie wnoś się wyżej, sklepienie zatrzyma
Zatrzyma tego co bojaźń okaże
Gwiazd dosięgnąć nie zdołasz
Per ardua ad astra
Tak
Nie
Niebieskość tym jest